Recenzja filmu

Tulisie. Przygoda w słonecznej krainie (2010)
Alex Colls
Dariusz Błażejewski
Chelo Diaz
Anton Etxeita

Nie ma ciasu na gjupoty

Powiedzieć, że temat i żarty "Tulisiów" są nietrafione, to za mało. Gdyby dialogi miśków zamienić na szum liści, znaczyłyby tyle samo.
"Tulisie. Przygoda w Słonecznej Krainie" to kwintesencja wszystkiego, co w nauczaniu przedszkolnym i wczesnoszkolnym najgorsze – świergotania do dzieci, zakładania, że maluchy są o wiele bardziej niemądre niż w rzeczywistości i przekonania, że można dać im byle co, bo i tak nie mają gustu. A przecież za takie traktowanie nawet chomik by się obraził.

Tytułowe Tulisie to istoty przedziwne – nie dlatego że to pluszaki o przedpotopowym dizajnie, ale dlatego że są połączeniem dziecięcej infantylności z "intelektem" Cioci Kloci. Z ekranu co rusz pada komentarz, że ktoś gdzieś strasznie nabałaganił albo żeby nie hałasować (przypominam, że w przedszkolu nie ma nic gorszego niż bałagan i hałas). Do tego wszyscy są równie mili co ich imiona – Chrumcia, Fafcia, Pikuś, Pyś, Ćwirek i Mumu. Nawet jeśli dochodzi między nimi do sporów, to przecież tylko po to, by wszyscy zrozumieli, jacy są dla siebie ważni.

W "Tulisiach" jeden absurd wyprzedza kolejny. Jak choćby sepleniący bohater (miś?), który nawołuje pozostałych do porządku, np.: "Nie pleć gjupot. Mamy waźniejsie śprawy do załatwienia" (ile on ma lat?!). Kroku w tych niechlubnych zawodach dorównują mu zresztą pozostałe postaci, które z lubością używają takich słów, jak: "ależ", "zatem", "przypuszczam" i obowiązkowego zwrotu grzecznościowego "Jeśli pozwolisz". Podobne niedorzeczności można by wymieniać bez końca, czego zresztą nie warto robić – wystarczy powiedzieć, o czym rzeczone "Tulisie" opowiadają. Oto kraciasta krówka Mumu, znudzona swoimi przeciętnymi przyjaciółmi, poznaje przypadkowo stado owiec, ale nie takich zwykłych – to owce-celebrytki. Mumu jest nimi zachwycona, chce być dokładnie taka jak jej nowe koleżanki. Wyrusza więc z nimi w podróż do Słonecznej Krainy. A tam okazuje się, że owce zrobią absolutnie wszystko, by błyszczeć – i tylko tyle, bo nic więcej nie potrafią.

Przesłanie bajki opiera się więc na wyśmianiu stylu życia gwiazd, które "występują w filmach, serialach, reklamach i przyjmują absolutnie wszystkie zlecenia". Do tego jedyne, na czym im zależy, to olśniewający wygląd. Gdyby dzieci przypadkiem nie zrozumiały, że bycie celebrytą jest złe, jeden z bohaterów mówi wprost, że wszystkie owce – choć starają się być oryginalne – są takie same. I można się z tym nawet zgodzić, ale co krytyka blichtru i opowieści o opadniętych wymionach mają wspólnego z dziećmi? Powiedzieć, że temat i żarty "Tulisiów" są nietrafione, to za mało. Gdyby dialogi miśków zamienić na szum liści, znaczyłyby tyle samo. Ich wypowiedzi, podobnie jak zachowanie, są irytujące i nielogiczne.

Jeśli dodać do tego żarty z glutami, smarkami, bąkami i bekaniem, jasne stanie się, że kinowe "Tulisie" to zwykłe naciąganie rodziców. Tego typu programy puszczane są w polskiej telewizji o 6 rano, by niedospane dzieciaki wróciły jeszcze na kilka godzin do łóżka.
1 10
Moja ocena:
1
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones